Efekt NIMBY w oblężonej twierdzy
Do pobrania
Czy potrzebujemy rozproszonej energetyki? Czy zielony gaz podnosi naszą niezależność energetyczną? Czy inwestycja w gminie to dla niej szansa i większe wpływy z podatków? Czy jesteśmy za gospodarką obiegu zamkniętego i rozwiązaniami ekologicznymi? To proste pytania, na które praktycznie każdy odpowie – oczywiście, że tak. Dlaczego więc tak trudno jest prowadzić procesy inwestycyjne związane z biogazem i biometanem?
Polacy są za zieloną energią. To wynika ze wszystkich badań, a zrobiono ich wiele. Czyli wszystko powinno się zgadzać. Realizujmy zielone inwestycje, które będą miały dobre skutki dla gminy. Nie ma się czego bać. Jednak to tak nie działa. Bo działa efekt Nimby (Not In My Back Yard – nie na moim podwórku). Czyli jesteśmy za, ale nie u nas. I nie dotyczy to oczywiście tylko inwestycji biogazowych. Oprotestowywane są też powstające większe instalacje PV (mimo, że praktycznie na każdym domu i podwórku widzimy panele). Inwestycje w farmy wiatrowe zwolniły w ostatnich latach. Jednak ich ewentualny powrót też będzie trudny społecznie. Efekt NIMBY dotyczy w większości inwestycji uważanych za uciążliwe, takich jak: wysypiska śmieci, zakłady termicznej przeróbki odpadów, spalarnie zwłok, oczyszczalnie ścieków itp. W tym gronie także – słusznie czy nie – znajdują się obecnie biogazownie/biometanownie.
Kto ma rację? Bez znaczenia
W budowaniu komunikacji projektu biogazowego naszym zdaniem należy zapomnieć o myśleniu w kontekście – kto ma rację. A zastosować model – w jaki sposób i kiedy pokażemy swoje argumenty. Po jednej stronie mamy inwestora, po drugiej liderów społecznego protestu. Aktorami wokół są media, lokalni politycy, a także instytucje decydujące o zgodach i pozwoleniach. W środku są mieszkańcy. Możemy przyjąć zgodnie z teorią społecznych nastrojów, że na początku nastawienie około 80 procent z nich będzie neutralne. Możemy dla uproszczenia przyjąć, że wśród pozostałych – 10 procent to będą zwolennicy, a 10 procent nie będzie przyjaźnie nastawiona do inwestycji.
Przekazywana wiedza
Jak wiele jest protestów przeciwko biogazowniom można sprawdzić w Google. Proszę wpisać frazę: „protest przeciwko biogazowni”. Cały ciąg protestów w różnych miejscowościach. Ujawnienie inwestycji na nowym terenie często skutkuje powstaniem grupy inicjatywnej i ona także używa wyszukiwarki. Znajduje społeczności, które skutecznie zablokowały inwestycję i nawiązuje z nimi kontakt. Otrzymuje materiały, sposoby działania, podpowiedzi. Często
z kontaktami do adwokatów, a także do organizacji społecznych i ekologicznych, które z różnych powodów w takim zamieszaniu bardzo chętnie biorą udział. Dzięki temu grupa inicjatywna od samego początku jest bardzo dobrze przygotowana do działania, dlatego może ona bardzo szybko przenosić swoją argumentację na pozostałą część mieszkańców, lokalnych radnych czy media lokalne. Jeżeli, przygotowując inwestycję, nie zadbamy o jej część komunikacyjną i nie wdrożymy pierwsi działań, to może się okazać, że będzie z późno na odwrócenie sytuacji, a protest będzie przybierał na sile.
„Nie-miejscowy protest”
Są bardzo zróżnicowane gminy, zróżnicowana jest też ich struktura społeczno-demograficzna. Są jednak bardzo powtarzalne działania, które obserwowaliśmy
w różnych miejscach. Nie zawsze przeciw są początkowo tylko najbliżsi sąsiedzi inwestycji. Często w tych komitetach rolę przywódczą pełnią osoby, które w danej wsi/gminie mieszkają od niedawna. Na co dzień pracują w mieście, przenieśli się do niej z założeniem, że tu będą mieli spokój. Mają odpowiednie kontakty, wiedzę i wykorzystują to w działaniach. Zawsze znajdą się też niespełnieni lokalni działacze czy politycy, którzy sprawę inwestycji wykorzystają do walki z obecnym wójtem/prezydentem. Kreślą oni czarne scenariusze oparte na mitach lub kłamstwach, aby przestraszyć lokalną społeczność. Dlatego, im mniej wiedzy o projekcie dostarczymy, tym więcej damy przestrzeni do budowania absurdalnych teorii.
Partycypacja jest szansą
A co ja będę z tego miał? – to pytanie słyszałem wiele razy na lokalnych spotkaniach przy różnych inwestycjach. Nie – co będzie miała gmina czy społeczeństwo, ale konkretnie jedna osoba.
Drugie trudne pytanie (zarzut) jest takie: Dlaczego przychodzicie z tym do nas dopiero teraz? Obu można uniknąć. Nie spotykajmy się z lokalną społecznością dopiero, gdy protest już wyeskalował. Wczesne podjęcie komunikacji projektu, a także dialogu ze społecznością otwiera drogę do działań partycypacyjnych w projekcie, by realizować go chociaż częściowo z udziałem głosu lokalnej społeczności. I tak powinno wyglądać podejście do konsultacji społecznych – nie jako do ciężkiego brzemienia, które odbywa się w lokalnej sali, gdzie inwestor przez 3 godziny będzie grillowany przez społeczność. Z takiego spotkania niewiele dobrego wyniknie poza lokalną sensacją. Dobrze prowadzona kampania informacyjna pozwala burzyć mity o inwestycji. A to daje efekt – nie mamy do czynienia z działaniami w tytułowej „oblężonej twierdzy”.